Metaloplastyka

9 luty 2020

Mniej więcej na początku lutego przyjechało żelastwo. Jak już pisałem, dom miał pewne niedoróbki, brakowało mu ściany oddzielającej bliżniaki między połówką naszą a sąsiada – tak od ściany pierwszego piętra do kalenicy. Co chyba oczywiste, podłogi (między piętrem pierwszym a poddaszem) brakowało tam takowoż. Po głębszej dyskusji z portfelem i chęciami, uznałem ze zrobimy pomieszczenie na poddaszu (miejsce na bałagan, czy za parę lat dla mnie 🙂 zawsze się przyda), i zamiast rzeźbić z drewna czy lać żelbet, *bniemy sobie, korzystając z mojej szczątkowej wiedzy niedokończnego ęrzyniera, kratę z dwuteowniczków na którą rzucimy po taniości OSB. Ze względów praktycznych (transport do środka ino z ogrodu via balkon na pięterku), konstrukcja musiałabyć częściowo spawana, a częściowo skręcana, gdzie poszczególne elementy nie mogły przekroczyć określonej szerokości (okno balkonowe) czy ciężaru (całość mieli przez okienko wciągnąć na górę ochotnicy).

Kratę zamówiłem w znajomym składzie stali. Po kilkukrotnych konsultacjach z artystą spawaczem doprecyzowaliśmy detale, i całość dotarła do ogródka. Po rzuceniu hasła na fejsie do ogródka dotarło też pospolite ruszenie, także po apelu na fejsie życzliwi znajomi użyczyli mi do pomocy szeregu żeglarskich lin, bloków i szekli i włala, zaczęło się.

Pospolite ruszenie w ilości głów, o ile pamiętam, ośmiu, solidarnie dysząc, stękając i rzucając mięsem wdygowało mniejszą połowę kraty w górę: najpierw podrzuciło jeden koniec na krawędzi balkonu, po przezwyciężeniu pierwszego kryzysu wciągnęło jeden koniec do pokoju na pięterku, unosząc jednocześnie drugi koniec nad ziemię (tu było już blisko buntu), a następnie: pierwszy koniec na ścianę pierwszego piętra, a drugi, finalnie, do pokoju na pierwszym pięterku. Z taką falą marazmu i zniechęcenia jak wtedy nie spotkałem się od czasów pierwszego kolosa z wytrzymałości materiałów na polibudzie. Ostatecznie, po wykorzystaniu moich rzadkich talentów do perswazji, motywacji i manipulacji, stado podrzuciło drugi koniec, i wciągnęło na dalszą ścianę pierwszy tak, że mniejsza połowa spoczęła na dwóch ścianach. W tym momencie pospolite ruszenie, zgodnie z wielowiekową polską tradycją, rozjechało się do domów po niedokończeniu połowy roboty 🙂 A tak serio – zobowiązany im jestem niemożebnie i niniejszm kolejny raz dziękuję za pomoc 🙂 .

Każdy człowiek prędzej czy później doceni dobry lubrykant. Następnego dnia po ucieczce pospolitego ruszenia, przystąpiwszy do dalszych prac, zauważyłem że żelastwo niechętnie przesuwa się po pustaczkach. Podłożywszy między mur a stal docelowe klocki drewniane (krata leży nie bezpośrednio na cegle, ale na jebutnych podkładach z drewna), uzyskałem poprawę – krata dała się przesuwać nieco sprawniej, niemniej jednak porządny efekt dało dopiero podłożenie, między dechę a żelastwo, podkładek z kupionego na wyprzedaży linoleum spryskanego obficie smarem w aerozolu. Efekt był spektakularny – krata obłożona linami i blokami, poddana próbom przeciągnięcia na murze leżała nieruchomo jak studentka w sobotę rano. Po podłożeniu podkładek z desek, zaparciu się na drabinie, i odpowiednio mocnym pociągnięciu liny krata dygła mniej więcej o tyle o ile dygła by dłoń rzeczonej studentki pokazującej palec. Po dołożeniu do układu spryskanego smarem linoleum, zaparciu się na drabinie i przyłożeniu do liny wektora efekt wyszedł jakby studentka przeniosła się w czasie do piątku wieczorem; krata zrobiła niespodziewanie długi suw a Serwański spier*lił się z drabiny.

Pozbierawszy z ziemi siebie i urażoną dumę, dzięki odpowiedniemu manipulowaniu lubrykantem i pozostałymi elementami układu udało się ułożyć studentkę kratę w pożądanej pozycji. Pozostało czekać na ciąg dalszy pojedynku – czyli kolejny etap pospolitego ruszenia. Tym razem był to dźwig do montażu reklam z obsługą.

Przez telefon wyłuszczyłem szefowi całość detali. 'Eeeeepaaanie, takie coś to my nosem wciągamy’. Przyjechali na godzinkę, po 4 godzinach ostatecznie, ciężko wkur*ni i ewidentnie pełni urazy do kraty, zebrali się i pojechali, i (kosztem kolejnych 5 stówek) miałem ostatecznie obie studentki kraty na pięterku. Ułożenie ich jak trzeba i poskręcanie, w świetle wcześniejszych przejść i bojów, było przyjemnością.

Kosztem kolejnych złotówek (i pomocy ochotników) udało się uzyskać pewien półprodukt:

a następnie prawieże i omałoco podłogę. Miało to znaczenie o tyle, że po uzyskaniu tego etapu mogłem zakończyć oddzielanie nas od sąsiadów (ta wspomniana wcześniej ściana między bliźniakami).

Ostatecznym produktem zamieszania była prawie że pełnowartościowa podłoga (i drugie piętro), z drobnym felerem – żeby nań przeniknąć nie dało się użyć schodów:

ale trzeba było skorzystać z otworu w łazience. Pomijając ten feler, pięterko prawie natychmiast przyjęło docelową rolę zapychając się niechcianymi na niższych piętrach rzeczami.. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.